Nie muszę chyba nikogo przekonywać, że kurs językowy za granicą to nieoceniona inwestycja w edukację, świetna szkoła życia oraz najlepsza metoda na zweryfikowanie znajomości języka obcego.
Moja przygoda z Londynem rozpoczęła się dokładnie latem 2005 roku. Wtedy to wsiadłam na dworcu PKS w swoim mieście do autobusu wiozącego mnie do Warszawy. W stolicy odebrali mnie znajomi, przenocowali i z samego rana zawieźli na lotnisko. Wylądowałam po ok. 1,5 godzinie od startu na lotnisku w Luton. Lotnisko niezbyt duże na szczęście, odnalazłam punkt informacyjny i zapytałam o najbliższy transport do Londynu (Hello, could you please tell me how I can get to London? ) i miła pani odpowiedziała mi mniej więcej tak: Yes, sure, you can go by bus. Byłam przeszczęśliwa, że po pierwsze: pani zrozumiała moje pytanie i po drugie; ja zrozumiałam jej odpowiedź. Kupiłam bilet u miłej pani i wsiadłam do autobusu. Podróż zajęła mi około godziny, jako że z Luton do Londynu jest prawie 55 km. W Londynie miała czekać na mnie koleżanka z Polski, Sylwia. Kiedy wysiadłam z autobusu, okazało się , że… nikt na mnie nie czeka… Zadzwoniłam więc do Sylwii, no może zadzwoniłam to za duże słowo, zamierzałam zadzwonić, bo usługa roamingu wykupiona w Polsce nie działała w Londynie. Byłam sama w prawie dziewięciomilionowym mieście, z dala od ojczyzny, z niedziałającym telefonem. Na szczęście znałam angielski! Podeszłam więc do miłych panów policjantów (tam wszyscy są mili) i wytłumaczyłam im, jaka jest sprawa. Dałam im numer telefonu do koleżanki, Panowie zadzwonili do niej i po jakimś czasie szczęśliwie udało mi się spotkać z Sylwią.
Po tej przygodzie wsiadłyśmy do stacji metra i dojechałyśmy do West Acton, gdzie czekał na mnie pokój u rodziny goszczącej. Uff! Udało się.
Przez dwa kolejne tygodnie byłam typowym commuterem (commuter – osoba, która dojeżdża do pracy, szkoły na tzw. bilecie miesięcznym), codziennie rano jadłam brytyjskie śniadanie, dostawałam do szkoły lunch, wsiadałam do metra na West Acton i wysiadałam w samym centrum Londynu, na Tottenham Court Road, gdzie znajdowała się moja szkoła. Od 8.00 do 16.00 mieliśmy zajęcia, w których uczestniczyli ludzie z całego świata, a po zajęciach robiliśmy zakupy na Oxford Street, zwiedzaliśmy muzea ( Madame Tussaud’s – najlepsze!), byliśmy też w Bath, Stonehenge i wielu innych wspaniałych miejscach.
Londyn pokochałam za jego wielokulturowość, gwar, ruch, ciepło mieszkańców. Za to wszędzie wypowiadane z uśmiechem na twarzy : Hi! How are you? Have a nice day! Dzisiaj, w czasach Covida i powtórnej kwarantanny, w której się znajduję, tęsknię za Londynem jeszcze bardziej i na pewno kiedyś tam wrócę!
6 thoughts on “Kurs językowy za granicą”
Dzielna dziewczyna! Myślę, że warto uczyć się każdego języka, angielskiego w szczególności , ze względu na jego ” rozpoznawalność w świecie”. Pochodzę z czasów kiedy język angielski , dla wielu był „epizodem”. Przytrafił mi się taki epizod!. Cóż… było (JA JESTEM NAUCZYCIEL ; pierwsze słowa które usłyszałam po angielsku). Po 30 latach od tego „epizodu” musiałam szybko wydobyć z „pokładów niepamięci” słowa, kontekst itp. itd w języku angielskim. Udało się!
Halo, Mamo, Tato to ja … ( Dziękuję ci mój NAUCZYCIELU!)
Ja dziękuję Wam za to, że nigdy nie podcinaliście mi skrzydeł! Kocham Was Mamo i Tato 🙂
Ładne zdjęcie i dobrze napisane
Dziękuję 🙂
Jak dla mnie ten wpis był inspirujący. 🙂
Cieszę się z każdej zainspirowanej osoby !